Projekt badawczy

Tym razem nie będzie o żadnej z technik, ani o dawnych fotografach, lecz o pracy naukowej, w której mam szczęście od dobrych dwóch lat uczestniczyć, a nawet nią kierować.

Otóż przyszedł moment, gdy w pełni samodzielna praca przestała już mi wystarczać. Są po prostu rzeczy, których samemu się nie da ogarnąć. Na szczęście z pomocą przyszła Szkoła Doktorska Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, do której zostałem przyjęty nieco ponad dwa lata temu, a potem Narodowe Centrum Nauki, które postanowiło moje badania sfinansować. I tak oto oficjalnie zostałem młodym naukowcem.

Ponieważ badania są już na półmetku, nadszedł czas, by napisać o nich nieco więcej. Co robię? Po co? Czy to się przyda komuś poza mną?

Robię to co lubię, nawet bardzo, czyli odkrywam bogactwo dziewiętnastowiecznych technik fotograficznych. W tym wypadku technik srebrowych, czyli tych w historii bezwzględnie najważniejszych. Inaczej jednak, niż dotychczas, dzięki wsparciu NCN (ponad dwieście tysięcy złotych naprawdę robi różnicę) i uczelni, mogę badania uczynić o wiele bardziej systemowymi i kompleksowymi. Cóż więc próbuję zrobić?

Po pierwsze, i to zajęło mi dotychczas większość czasu, czytam. Czytam literaturę dziewiętnastowieczną i dziewiętnastowieczną prasę fotograficzną. Analizuję dawne receptury, zestawiam, porównuję. Wbrew pozorom to praca gigantyczna, bo książek i czasopism (roczników) są dosłownie setki, pisanych nieco już archaicznym językiem, korzystających z archaicznych systemów miar i wag, a przede wszystkim takich, które zostały napisane na bardzo różnych poziomie rzetelności. Są książki wzorcowe, pisane przez fotochemików, badaczy, ludzi, którzy skrupulatnie testowali każdą opublikowaną recepturę i sprawdzali każde słowo, są i książki pisane szybko, by nie powiedzieć na kolanie, gdzie autor nawet nie próbuje ukrywać, że większości opublikowanych receptur nigdy nie testował, że je po prostu przedrukowuje. Często też edycja jest, delikatnie rzecz ujmując, niechlujna. Uncja czy gran, jaka to różnica? 1,2 czy 12, 2 czy 20? Te książki są najgorsze bo wymagają najwięcej pracy.

Po drugie, testuję. I to zajmie mi najwięcej czasu w nadchodzącej przyszłości. Po zebraniu receptur, wyeliminowaniu powtórzeń (ta sama receptura w pięciu tekstach), odrzuceniu lub skorygowaniu ewidentnych błędów, każdą recepturę trzeba przetestować; to oznacza setki zdjęć. Nudnych, powtarzalnych, takich samych kadrów. Setki zdjęć widoku z mojego balkonu, setki jeśli nie tysiące odbitek z tego samego negatywu. Każdą trzeba opisać. Jeśli wychodzi, zanotować recepturę, opisać jej cechy, metodę przygotowania. To jest jeszcze stosunkowo proste. Jeśli nie wychodzi, dojść do tego, czemu nie wychodzi. Czy powodem jest błąd w recepturze? Czy powodem jest inny niż w przeszłości papier? A może zanieczyszczona albo zbyt czysta (to też może być problemem) woda czy chemia? Jeśli wszystkie próby zawiodą i receptura dalej nie działa, pozostaje odłożyć ją do archiwum z odpowiednią adnotacją. Na razie odrzucona, ale, kto wie, co przyniesie przyszłość.

Po trzecie, porządkuję, analizuję. Odtworzenie, odczytanie receptur, to dopiero początek. Choć początek niezwykle czasochłonny i obszerny. Odtworzone receptury pozwalają zbudować obraz tego, jak naprawdę wyglądała fotografia wieku dziewiętnastego. Dziś mówimy na przykład papier solny, czy negatyw woskowany. Dla fotografa czy badacza dziewiętnastowiecznego każde z tych określeń mogło znaczyć dziesiątki, jeśli nie setki rzeczy. Na papier solny było receptur mnóstwo. Odróżniano jego warianty bez spoiw (plain paper) i ze spoiwami (tu wpisuje się choćby traktowana dziś jako odrębna technika odbitka albuminowa). Jeśli odbitka była czysta, bez dodatku spoiwa, nadal pozostaje dobór składników, ich proporcje, dobór papieru, różne sposoby obróbki czy, jednak, dodatek spoiwa (sic!). Bo okazuje się, że dla dziewiętnastowiecznego fotografa odbitka dalej była ‚plain’, a więc czysta, nieklejona, jeśli dodano do niej kleju niewielką ilość. Tak było w przypadku odbitki z niewielkim dodatkiem żelatyny. Każda zmienna, każdy dodatek, katalizator, miał wpływ na wygląd odbitki, jej kontrast, kolor, być może trwałość. Do tego dochodzą tonery – dziś mówimy o odbitce tonowanej złotem, ale tych tonerów były dosłownie dziesiątki. Poza tonerami, pamiętać trzeba o wywoływaczach, wzmacniaczach – tak, w dziewiętnastym wieku też je stosowano, również do technik, których dziś byśmy z wywołaniem zupełnie nie kojarzyli.

Po czwarte wreszcie, badam, a raczej zacznę badać lada dzień. Jedną rzeczą są badania adresowane przede wszystkim do konserwatorów i historyków, którym mam nadzieję pomóc w identyfikacji procesów wykorzystanych do wykonania znajdujących się w zbiorach fotografii. Mało może spektakularne, ale bardzo użyteczne fotografie mikroskopowe, analizy instrumentalne i temu podobne. Drugą, badania mające określić trwałość poszczególnych technik, jak np. mikrofedometria. Fajnie byłoby wiedzieć, który papier solny pędzie trwalszy, jak sprawić, by nasze odbitki nie ulegały zniszczeniu. Prawda? To wszystko wchodzi w mój projekt i liczę, że lada moment będę mógł pochwalić się odpowiedziami.

Oczywiście, przynajmniej częścią wyników, odkrytych ciekawostek będę się dzielił. Mam też nadzieję, że mój doktorat z czasem przyjmie formę publikacji. Ale to zupełnie inna historia. I plan na przyszłość.

2 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Current day month ye@r *