Rozmowy w galerii

Jedną z zalet prowadzenia galerii jest to, że odwiedzają cię ciekawi ludzie, jest okazja do ciekawych rozmów. A to przyjdzie pani, która doktoryzowała się ze stroju historycznego, tańczy dawne tańce i w ogóle jest zakręcona dokładnie tak samo jak my, a to para architektów, a to jakiś kolekcjoner.

Dzisiaj dla odmiany wpadł znajomy fotograf, kolejna z niezliczonych osób gratulujących nam odwagi. . A to niemal zawsze wstęp do dyskusji na temat sytuacji sztuki, fotografii w szczególności, braku edukacji (ach ta straszna szkoła, winna całemu złu tego świata), fatalnego wpływu mediów (ah ta bezmyślna papka, którą nam serwują), czy wreszcie naszej własnej niemocy, braku wpływu na istniejącą sytuację. No bo przecież wiadomo, to jest praca na pokolenia, złe nawyki, zły system wartości tworzony był przez dziesiątki lat i tak dalej. A ja tak sobie myślę, że to wszystko nie do końca prawda. A powód takiej, a nie innej sytuacji jest zupełnie, ale to zupełnie inny.

Ale zacznijmy od początku. Czy naprawdę nie mamy wpływu na media ani na to, co jest pokazywane dookoła nas? Przecież media, pomijając oczywiście te opłacane z abonamentu, utrzymują się z oglądalności. Skoro pokazują taki, a nie inny materiał, to znaczy, że badania oglądalności pokazują, że to właśnie najchętniej oglądamy. Nie jacyś oni, tylko my. Skoro w telewizji śniadaniowej co i rusz jest jakaś specjalistka od paznokci, a specjalista od sztuki pojawia się od wielkiego dzwonu, to znaczy, że odpowiednio duża ilość osób przełączyła kanał w czasie, gdy w programie pojawił się artysta.  Skoro proponuje nam się podglądanie grupy ekshibicjonistów, a nie koncert czy dobry teatr to znaczy, że szefowie stacji są pewni, że właśnie to będziemy chętnie oglądać – nie wierzę, że wspomniany program o exhibicjonistach jest tańszy w realizacji niż np. sztuka czy dobry dokument – przecież film Sekielskiego kosztował mniej więcej tyle, co jeden odcinek reality show.

Narzekamy na poziom rynku wydawniczego, na brak czasopism na nasze ulubione tematy, na brak dobrych wystaw. A z drugiej strony, inicjatywy mające tą sytuację zmienić wspieramy głównie tak zwanym dobrym słowem, a książkę to najchętniej weźmiemy od kolegi w PDF. Nie wszyscy oczywiście, ale znakomita większość z nas chętniej wyda pieniądze na kawę na mieście niż na czasopismo, np. fotograficzne. I nie, nie jest to znak naszych czasów tylko coś, co prześladuje nas od lat; już przed wojną, w pożegnalnym artykule właśnie zamykanego czasopisma fotograficznego Józef Świtkowski dawał dokładnie to samo porównanie. Przykład? Proszę bardzo – na jednej z grup na FB powstał świetny pomysł, by wydać album z najciekawszymi pracami uczestników. Trwa, dość opornie, zbiórka pieniędzy. A przecież wystarczyłoby, by 400 czy 500 członków grupy (spośród dziesięciu chyba tysięcy) potrzebowało tego albumu na tyle, by kupić go w przedsprzedaży. Tak jak ja kupuję „The Hand” choć często nie mam nawet czasu go obejrzeć i mam na półce parę zafoliowanych numerówJ

Narzekamy na brak wystaw, a jednak na wernisażu wystawy Robakowskiego było raptem kilkadziesiąt osób. Czyżby w trójmieście było tylko kilkadziesiąt osób, które uważają jego fotografię za ważną? A może ważna jest ona tylko na poziomie deklaracji, w słowach. A jak trzeba poświęcić czas i zagłosować nogami, owa ważność ulega brutalnej weryfikacji. Na spotkanie z instafluerką, specjalistką od piłowania paznokci przyjdą setki. A przecież tak wielu z nas narzeka na brak wartościowej oferty? Książkę vlogerki od makijaży nabędzie kilkadziesiąt tysięcy ludzi. A ile osób kupi album fotografii? I ilu spośród nabywców książki o makijażach (zdaniem zaprzyjaźnionej wizażystki nie odkrywającej bynajmniej Ameryki) głośno deklaruje, jak ważna jest dla nich kultura i jak potrzebne są ambitne publikacje?

A może to właśnie jest sedno problemu? Może  tak naprawdę nasze potrzeby związane z kulturą, dobrym kinem, książką, czasopismem, fotografią ograniczają się do sfery deklaracji? Potrzebujemy poczuć się dobrze mówiąc, jak ważna dla nas jest sztuka, kultura, jak bardzo potrzebna i wartościowa jest taka czy inna propozycja, jak dobrze, że wydano taką czy inną książkę i że w normalnym świecie to i tamto powinno być oczywiste. I że to prymitywny kraj i trzeci świat, że nie ma galerii, nikt nie kupuje sztuki, a ciekawe książki można kupić tylko po angielsku na Amazonie?

A może jest tak, że to nie jest wina edukacji, nie szkoły i okropnych mediów tylko nasza? Bo tak naprawdę potrzebujemy jedynie mówić o ‘potrzebach’, o rzeczach wartościowych, o tym jak bardzo brakuje nam tego i tamtego i winić cały świat dookoła. Bo to ktoś inny powinien o to wszystko zadbać. Ale, gdy przychodzi co do czego, to okazuje się, że nasze potrzeby są zupełnie inne i bardziej prozaiczne; kawa w sieciówce (albo na stacji benzynowej bo tańsza), telefon z jabłuszkiem, fajny samochodzik, wczasy w Egipcie.  Że wydajemy pieniądze na piwo, przysłowiową rybkę nad morzem, na imprezę, gadżety, ale nigdy nie kupiliśmy fotografii (kumpel nam sprezentuje albo ewentualnie mamy coś z marketu dekoracyjnego), albumy mamy na półce cztery, z tego jeden o makijażu, a drugi dostaliśmy w nagrodę za dobre wyniki w szkole i tak dalej. Kilkanaście złotych za czasopismo na poziomie to dla nas bandytyzm, ale za kawę w sieciówce to już całkiem akceptowalna cena, książka nie może kosztować więcej niż pięć dych, musi być gruba i w twardej oprawie. I jak ten niszowy wydawca, złodziej jeden śmie za książkę wołać taaaakie pieniądze. Chętnie z resztą podzielimy się takim przemyśleniem za pomocą telefonu za trzy tysiące albo ściągniemy z chomikuj PDF – również za pomocą tego cudownego telefonu. A na prezent kupimy durnostojkę z Chin albo fajną butelkę. A już na pewno nie zdjęcie. Ale, może to tylko takie złudzenie? Choć jak byłem dziś w salonie prasowym, jakoś przesadnie dużej liczby osób, których zakupy przeczyłyby moim przemyśleniom nie widziałem. A tydzień temu, zapewne w dobrej wierze przypadkowy znajomy przesłał mi PDF świetnej książki o ambrotypii. Mojej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Current day month ye@r *